Z Solparą spotkaliśmy się, gdy śmignał na imprezie Światło w klubie K55. Zagrał melodyjnego i szybkiego lajwa, porobił trochę nagrań w Warszawie, potem wrócił do Nowego Jorku i sklepu Halcyon, gdzie handluje płytami, potem co nieco w tych nagraniach podłubał, coś dośpiewał, pobawił się filtrami i połamanym bitem, potem powzruszaliśmy się i posprzeczaliśmy, no i w końcu wyszła z tego płytka.
Solpara pochodzi z Libanu, wcześniej wydał parę kawałków, w tym płytę na labelu Nicolasa Jaara. W przeciwieństwie do autora poprzedniej Brutażowej płyty i wbrew swoim wcześniejszym nagraniom, postawił tym razem na maksymalną ilość środków, a że ma dobre ucho, to słychać tu harmonie, bębenki, empatię, ślady czegoś, co w okolicach Y2K nazywano "big beatem", słychać pospieszną psychodelię i ballady, słychać potrzebę przełamania gatunkowości i słychać jak ciekną łzy i słychać przełom!