Choć większość z nas nie zdaje sobie z tego sprawy, wszyscy dobrze znamy The Drumhedz. Grupa ta od lat uczestniczy w nagraniach naszych ulubionych albumów, nadaje ton imprezom i koncertom, sprawia, że młode gwiazdy brzmią jak legendy, a legendy – jak bogowie. Muzycy The Drumhedz gromadzą na swoim koncie kolejne nagrody Grammy, po czym, jakby nigdy nic, jadą na kolejny koncert z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. The Drumhedz to zespół złożony z muzyków sesyjnych i koncertowych. Ich liderem jest perkusista Chris Dave, który w swojej karierze współpracował już z niezliczoną ilością artystów – od Adele, po Biebera, od Dolly po D’Angelo.
Debiutacki album grupy to manifest ich wolności. To muzyka zrodzona z radości tych, którzy wreszcie mogli pozwolić sobie na wszystko to, o czym do tej pory, występując z innymi artystami, mogli tylko marzyć.
"Nie miałem pojęcia co się wydarzy, kiedy wszyscy razem znajdziemy się w studiu” – mówi Chris. "Stało się coś dobrego. Ten album jest niczym portal – dzięki niemu na chwilę opuszczamy ziemię, ten cały wielki śmietnik. Jesteśmy bezpieczni we własnym, idealnym świecie.”
Świat ten nie ma swojej nazwy. Składa się z elementów funku, soulu, muzyki gospel, hip-hopu i jazzu. Gatunki mieszają się, dając słuchaczom solidną porcję fantastycznej muzyki. Uprzedzając pytania, nie jest to jednak jam-session, a Chris nie życzy sobie zbyt wielu solówek.
Swój udział w nagraniu płyty ma śmietanka najznakomitszych muzyków, między innymi:
Pino Palladino (bas), Isaiah Sharkey (gitara), Cleo "Pookie" Sample (klawisze), Sir Darryl Farris (wokal), Keyon Harrold (trąbka), James Poyser (multiinstrumentalista, znany z the Roots), Stokley Williams (znany z Mint Condition), Shafiq Husayn (Sa-Ra) i wielu, wielu innych.